niedziela, 27 marca 2016

#17.Dziennik: latawce.


Muzyka.

Gdy myślę o przyszłości, w głowie mam dzienniki, które zacznę prowadzić. To rzecz naturalna i nieunikniona, dotąd nie potrafiłam z nich zrezygnować i jestem pewna, że z biegiem lat też nie będę w stanie.

Rękopisy nie płoną*, dlatego mam świadomość, że złożone w starej szafie, za stertą nieużywanych już ubrań i kapeluszy, dzienniki nie znikną. Nie wrócę już do nich, nie otworzę, nie pogładzę kartek. Obawiam się, tylko odrobinę, zapisanych słów tamtej mnie, która jeszcze nie wie, która wciąż czeka i nieprzerwanie układa mapy po niebie. Ta obawa jest całkowicie uzasadniona, bo skoro żaden z nich nie spłonie, słowa ( a w nich zamknięte zaklęcia -nadzieje) nie odrodzą się, nie powrócą w lepszej formie czy w jakiejkolwiek innej.

Ukradkiem zrobiłam mu zdjęcie i schowałam pod poduszką.

Szepcząc pacierze nocą, szepczę i jego imię, opisuję kolor oczu, naśladuję jego ruchy warg i zaciskam powieki, by słowa, mamrotane nocą, nie podzieliły losu tych zapisanych w coraz to nowych dziennikach. Marzę, by jego imię, wymruczane pośpiesznie, przebyło drogę modlitw, uciekło jak pasma pajęczyny przez okno, w noc i dotarły do Boga, nigdy do mnie nie wracając.
Nie chcę ich, nie ma dla nich miejsca w głowie pełnej codzienności, pośpiechu i adrenaliny. Modlitwy są jak ogień, słowa uciekające z ust to płomień- by je zapamiętać trzeba powtarzać, powtarzać i powtarzać bez końca. Ogień potrzebuje tlenu do życia. 

Obawiam się, tylko odrobinę, słów szeptanych tuz przed snem, na które nie mamy miejsca: ja i on, myślę również, że Bóg chyba też. Tylko poduszka przyjmuje je całą sobą jak troskliwa matka.

Gdy wietrzę pościel, zdjęcie wypada na podłogę. Ginie pod łóżkiem niezauważone. Nim pod nie zajrzę, pokrywa się kurzem, a nawet pajęczyną. Matowieje od światła, które jakimś cudem dosięga jego jego fragmentu.  Gdy je wyciągam i gładzę rozjaśniony brzeg, myślę, że powinnam je schować jak dzienniki: do starej szafy, do pudełka po butach, pod najbrzydszym kapeluszem. Nigdy do niego nie wracać. Ono i tak by nie zniknęło.

Potem jednak widzę na nim pajęczynę, która przylega do opuszek palców jak szron do okna i myślę, że skoro modlitwy mają być jak babie lato, skoro należą do Pana w Niebie, są jak ogień dający wytchnienie... To dlaczego tak się boję?

Gdyby ktoś kiedyś zajrzał do szafy i znalazł za stertą ubrań i kapeluszy dzienniki pochowane w kartonach, może by je przejrzał. Rękopisy nie płoną*, uczucia nie więdną, ludzie nie potrafią czytać w myślach i przewidywać przyszłości. Dlatego na ostatniej stronie ostatniego dziennika przykleję zdjęcie. Opiszę uczucie, które żywiłam do tamtego mężczyzny. Opowiem, co się wydarzyło, gdy przestałam się zastanawiać, rozważać i obawiać.
Do tego dziennika może wrócę.


*M. Bułhakow Mistrz i Małgorzata





Rodzi­my się ze wszys­tkim, cze­go nam trze­ba do szczęścia i spełnienia. 
Ale gdy świat zaczy­na nas prze­rażać, roz­mieniamy się na ka­wałki,
 aby zażeg­nać niebez­pie­czeństwo. 
To rodzaj wy­miany: nie chcesz się bać, re­zyg­nu­jesz z części siebie.
 Od­da­jesz swoją god­ność, dumę, od­wagę... 
Po co ci god­ność, jeżeli żyjesz w ciągłym lęku? 
Więc poz­by­wasz się jej - na ra­zie.
 Później żałujesz, gdy oka­zują się potrzebne.

- Zakochany duch J. Carroll

Obserwatorzy