Poniżej zamieszam opowiadanie, które wysłałam na pewien konkurs. Uważam je na tyle dobre (pomimo braku nagrody), by się nim z Wami podzielić.
Bzdury, powiesz. Ale ja rzekłabym, musisz trochę umrzeć, poczuć, jak wybucha ci w ręku pudełko zapałek.
Anne Sexton, Poszukiwacze zła
To jedna z tych baśni, które opowiadała nam prababcia,
kiedy noce nie mogły się skończyć. Mówi o losach jedenastu królewiczów,
zaklętych przez złą Macochę w
dzikie łabędzie. Na szczęście chłopcy mieli siostrę, która postanowiła
przełamać urok. Żeby tego dokonać, musiała w milczeniu upleść dla każdego z nich koszulę z dzikich pokrzyw
rosnących na cmentarzu. Żadne słowo nie mogło zostać wypowiedziane, nawet gdy
wpychano ją na stos ze świeżych sosnowych gałęzi (bo ostatecznie posądzono ją o
czary). Widziano, jak dziewczyna nocami skrada się przez kamienny mur cmentarza,
błąka się między potrzaskanymi nagrobkami, których nikt już nie pielęgnował…
Dla czarownic, które wykradają ciała pobożnych i rzucają uroki samym
spojrzeniem, bo usta nie potrafią się poruszać, było tylko jedno lekarstwo.
Plotła te koszule nawet siedząc na stosie. Możesz
sobie wyobrazić jej dłonie? Musiały być całe w pęcherzach, piekły i swędziały.
Stos się palił, dym dławił w gardle i wyciskał łzy słone jak każde inne, a
Księżniczka nie przestawała. Zdajesz sobie sprawę z wagi jej milczenia? Kiedy
milion słów ciśnie się na usta, ale nie możesz nawet jęknąć, bo choć otaczają
cię tłumy, jesteś tak naprawdę sam.
Gdy ogień zaczął sięgać jej stóp, Księżniczka zarzuciła koszule na łabędzie i
złamała czar. Wtedy wszystko wyszło na jaw: okrucieństwo
Macochy, czyste serce najmłodszej siostry. Na każdego,
kto zasłużył, czekało szczęśliwe zakończenie i tego samego dnia spalono Macochę
na stosie. Bracia otrzymali po kawałku królestwa, a dziewczyna odnalazła
szczęście z innym królem, w kraju oddalonym wystarczająco
daleko od ojczyzny.
***
W
małej piwnicy robi się z każdą chwilą duszniej, a Eliza zaczyna zdawać sobie
sprawę, że może nie przemyślała wszystkiego do końca, a ten brak powierza,
który odbija się echem w krwioobiegu, to tak naprawdę prawda o jej poświęceniu.
Bo
być może akurat tej granicy nigdy nie powinna przekraczać.
Rytmiczne
uderzenia noża o stół wwiercają się w głowę, stapiają się z sykiem
elektrycznego palnika i bulgotem naparu w wielkim kotle, a Eliza musi nabrać
głęboko powietrza, by zachować jakąkolwiek jasność myślenia. Instynktownie
szuka oparcia o ścianę, która, na szczęście, znajduje się za jej plecami.
Zamyka oczy i liczy jak w dzieciństwie:
…trzy,
cztery…
...po
siódme nie kradnij …
…po
dziesiąte…
…po
jedenaste, dziecko, zaklinam cię, nigdy nie…
- Jeśli źle się czujesz, powinnaś wyjść na
zewnątrz. – Słyszy cichy głos, który zupełnie nie pasuje do tego mężczyzny. – Dobrze
ci to zrobi.
Eliza
wie, że pewnie ma rację, bo zapachy wypełniające pomieszczenie wiercą ją w
nosie i jedynym ratunkiem jest oddychać przez usta.
- Będzie tylko gorzej.
Kobieta
doskonale zdaje sobie sprawę, jak cieszy mężczyznę ta słabość. Słyszy złośliwą
nutę w głosie Toma i zupełnie jej to nie dziwi. Przecież podstępem nakłoniła go do
pomocy, po drodze rujnując ten wystudiowany spokój i opanowanie, by stać
dokładnie w tym miejscu.
- Wytrzymam – stwierdza. – Zaraz się
przyzwyczaję…
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wciąż trzymasz
się tego swojego dziecięcego strachu i mi nie zaufasz – przerywa, jednocześnie
odkładając sporych rozmiarów nóż na drewniany blat.
Szybkim
ruchem wsypuje posiekany korzeń wierzby płaczącej do kotła. Wywar w jednej
chwili syczy niebezpiecznie a strzępy szaroniebieskiej mgły unoszą się ponad
krawędzie naczynia.
- Na tym etapie współpracy nie ma sensu
sabotować czegokolwiek.
Eliza
siłą woli odsuwa się od ściany, starając się ignorować szum w uszach i mdłości.
- Skąd mogę mieć tą pewność, Tom? – pyta i szybko decyduje się podejść bliżej do pracującego mężczyzny.
- Wygrażałeś mi tyle razy, a teraz prosisz o zaufanie? Przepraszam, nie jesteśmy…
- Wygrażałeś mi tyle razy, a teraz prosisz o zaufanie? Przepraszam, nie jesteśmy…
- Przyjaciółmi? – wtrąca, uśmiechając się
złośliwie. – To chciałaś powiedzieć, prawda? Ależ Elizo, kto oczekuje od ciebie
tak wspaniałych uczuć? Płacisz mi wystarczająco, bym przymknął oko na twoje
drobne złośliwości. Naprawdę bardzo rzadko mieszam emocje do spraw zawodowych.
- Słowo rzadko
wywołuje u mnie ciarki na plecach – deklaruje kobieta, przyglądając się z uwagą
stanowisku pracy Toma.
Prawie
całą piwnicę zajmuje ciężki, dębowy stół, na którym brakuje miejsca. Eliza przemyka wzrokiem po
całym tym bałaganie: porcelanowych moździerzach, szklanych pipetach,
przestarzałej wadze z odważnikami błyskającymi jak kule do kręgli i kolekcji
noży tuż przy jego ręce. Czuje ciepło bijące od kotła, w którym Tom warzy jej
eliksir. Przypomina on Elizie wyczerpane słońce, które
ostatkiem sił tłumi wybuch w swoim cynowym jądrze i także przez tą myśl kobieta ma nieodpartą potrzebę obrócić się na pięcie i wyjść. Świadomość, dla
kogo przygotowuje tą eksplozję, jedyne nasila ból u podstawy czaszki.
- Później nawet nie byłabym w stanie udowodnić,
że specjalnie zniszczyłeś eliksir…
- Drażnisz mnie. Znowu. – Wzdycha poirytowany.
Sięga przez całą długość stołu do dużego akwarium pełnego szaroburych ropuch,
wyciągając z niego jedną. – Mówiłem ci tyle razy, byś nie nazywała tego w ten
sposób. Gdy to robisz, mam ochotę rzucić w ciebie tą ropuchą, nad którą użalasz
się bez przerwy. To nie bajeczka o Harrym Potterze, mała idiotko. Mówimy o
nauce, starszej niż krakowskie podziemia, w których teraz siedzisz. Zapamiętaj
to w końcu, albo się nie odzywaj.
Eliza
wzrusza ramionami, ignorując jego obrażony ton. Przygląda się z uwagą
zwierzęciu, które Tom trzyma w jednej ręce. Gdy mężczyzna chwyta jednocześnie największy z noży, ropucha
próbuje się wyrwać spod jego mocnego uścisku. Skrzeczy głośno, jakby to miało w
czymkolwiek pomóc i Elizie przebiega dreszcz po plecach.
- Powinieneś ją wcześniej uśpić, gdzie trzymasz
chloroform?
Tom
jednym szybkim ruchem odcina zwierzęciu łeb. Korpus ropuchy jeszcze chwilę drga
konwulsyjnie na desce do krojenia.
- Nie używam znieczulenia – oznajmia, zanurzając
rękę jeszcze raz w akwarium. Zerka na Elizę badawczo. – Są wtedy jakościowo
gorsze, osłabiają wywar, który warzymy, a przecież ty specjalnie wybrałaś je ze
względu na właściwości lecznicze. Nie mogę przecież sabotować produkcji twojego
zlecenia.
Kobieta
zaciska usta, starając się zachować spokój. Odwraca wzrok od przybywających
rozczłonkowanych ciał, które wciąż drżą. Przez moment ona i Tom mierzą się
wzrokiem, a w małej piwnicy słychać tylko bulgot wywaru, trzask jarzeniówki nad
ich głowami i cichy skrzek wciąż żyjących zwierząt. To milczenie to tylko
przeładowanie broni, bo każde z nich chce skończyć tę znajomość ze swoim
ostatnim słowem. Eliza, bardziej niż na niego, gniewa się na siebie, bo
przecież zna zasady. Prababcia wytargałaby ją za ucho, gdyby ją teraz widziała.
Tom,
nie przejmując się jej niemym oburzeniem, bez wahania odcina kolejnej ropusze
łeb.
I kolejnej. Tępy dźwięk i chlupot posoki rozbrzmiewają, dopóki dwadzieścia drżących ciał nie leży obok kotła. Mężczyzna metodycznie rozcina śliską skórę, preparuje jedno za drugim, zgrabnym ruchem wycinając wątrobę, sięgając po drobne serce ukryte w ciepłym miąższu chwilę temu żyjącego ciała. Eliza zerka na stos dwudziestu głów z wiotkimi, szerokimi pyskami, w których nie mieści się już mięsisty język.
I kolejnej. Tępy dźwięk i chlupot posoki rozbrzmiewają, dopóki dwadzieścia drżących ciał nie leży obok kotła. Mężczyzna metodycznie rozcina śliską skórę, preparuje jedno za drugim, zgrabnym ruchem wycinając wątrobę, sięgając po drobne serce ukryte w ciepłym miąższu chwilę temu żyjącego ciała. Eliza zerka na stos dwudziestu głów z wiotkimi, szerokimi pyskami, w których nie mieści się już mięsisty język.
- Gdybyś mnie tylko spytał, powiedziałabym ci,
że zadowoli mnie słabszy eliksir.
Tom
kręci głową z politowaniem. Sięga po laskę z ciemnego drewna opartą o kant
stołu i podchodzi do kotła.
- Bądź przez moment cicho. – Zbywa ją, wolną
ręką chwytając srebrną chochlę.
Zanurza
ją w wywarze i okrężnymi ruchami zaczyna mieszać w kotle. Eliza przygląda się w
milczeniu, jak mięśnie przedramion napinają się pod dziwnie jasną skórą w tej
słabo świetlonej piwnicy, jak para opływa palce trzymające kurczowo trzon
chochli i zmusza go do zmrużenia oczu. Eliza właśnie na takie momenty czeka:
chwile, gdy Tom zostaje zmuszony do ujawnienia mocy płynącej wewnątrz jego
ciała razem z każdą myślą. Uwolniona magia echem odbija się nawet w niej: czuje
ciarki na plecach, nogi jak z waty, drżenie pod skórą, ból u podstawy czaszki…
…dwa…
…po czwarte czcij ojca swego i matkę swoją…
…po ósme nie pożądaj …
…po jedenaste, zaklinam cię dziecko, nigdy nie…
- …byt naiwna. Zmarnowałabyś dobre ropuchy. –
Jego cichy, lekko zachrypnięty głos wyrwa ją z otępienia.
- Odrobinę empatii – Eliza odpiera równie cicho,
próbując zapanować nad oddechem. – Gdybym była na twoim miejscu,
wykorzystywałabym magię mniej egoistycznie.
Tom
wzdycha głośno, z cichym stukotem laski oddalając się w kierunku półek pełnych
składników.
- Nie mierz mnie swoją miarą, dziewczynko, bo
nic nas nie łączy oprócz interesów – stwierdza oschle.
Kobieta
nie odpowiada. Patrzy jedynie, jak Tom zdejmuje kolejne słoiki i chowa je
bezpiecznie w zagłębieniu łokcia ręki trzymającej laskę.
- Nazywasz to tak szumnie, że aż mam ochotę
zgrzytać zębami. To, w czym bierzesz teraz udział, to nauka, którą twoja
rodzina odrzuciła, bo medycyna wydawała się bardziej… Cywilizowana. – Prycha, przebiegając palcem między kolejnymi
słoikami, by chwycić jeszcze jeden. – Twoja prababka umiała patrzeć szerzej,
ale nie przekazała tej umiejętności ani swojej córce, ani wnuczce… Prawnuczkom
z oczywistych względów nie zdążyła.
- Więc czym to jest, jeśli nie magią? – pyta
kobieta, nie potrafiąc ukryć ekscytacji.
Tom
odwraca się od ciemnego kąta i wraca z naręczem produktów. Staje przy stole i z
wielką ostrożnością ustawia słoiki naprzeciwko siebie. Eliza
dostrzega w nich poskręcane, pociemniałe od wody ciała, napęczniałe pnącza i
niemal rozmyte kształty z łacińskimi nazwami na etykiecie.
- Najprościej nazwać to esencją. Sam braciszek
Mendel bazował na tej teorii, kiedy kreował swoje słynne prawa dziedziczenia.
Jednak zabawa zaczyna się wieki wcześniej, bez naukowych nazw i mnóstwa zasad
wpajanych od dziecka. Bowiem, moja droga Elizo, w każdej substancji drzemie
esencja – jej charakter, który z natury ma dwa bieguny. Zwykle wszystkie esencje pozostają w minimalnej
aktywności, ale jeśli się wie, jak podkręcić licznik – wówczas można sztucznie
generować określone stany.
Kobieta
słucha go jak urzeczona, odruchowo podchodząc bliżej. Opiera się o brzeg stołu
i patrzy na ruchy jego smukłych rąk. Są pewne i dokładne. Ani razu nie waha się
w jakiej kolejności sięgnąć po składnik. Światło tej pojedynczej jarzeniówki
kładzie długie cienie na twarzy Toma i kobieta zastanawia się, czy przy pomocy
magii mógłby ukryć blizny, bo właśnie to cienie jej przypominają: głębokie
pręgi na jasnym policzku, ćmiące bólem przy każdym ruchu, wgłębienia
odsłaniające zęby… Paradoksalnie takiego Toma boi się mniej, z takim
prawdopodobnie umiałaby sobie poradzić. Przesuwa jego laskę dalej, by nie
przeszkadzała, a ten cichy stukot ciemnego drewna o podłogę brzmi jak bicie jego
drugiego serca, bo gdzieś tam podświadomie Eliza czuje, że magia była powodem
jego kalectwa.
- Jestem ciekaw – stwierdza nagle. Zerka na kobietę z
tym dziwnym uśmiechem. – Ty na pewno też, dlatego mam propozycję. Co powiesz
zwykłą rozmowę?
- Dlaczego nagle chcesz rozmawiać? – pyta Eliza
nie kryjąc zdziwienia, bo do tej pory wymieniali jedynie złośliwości.
- Już mówiłem. Zżera mnie ciekawość.
Przez
kolejne dziesięć minut Tom pracuje w całkowitym milczeniu, dając jej tym samym
chwilę do namysłu. Sieka w milczeniu pęczki pokrzyw. Miażdży w moździerzu
ziarna. Wyjmuje ze skrupulatnie oznaczonych słoików skarłowaciałe fragmenty
ciał. Liczy
krople, które skapują z porcelanowego końca pipety jak woda z sopli na dachu. Odmierza wagą
proporcje, a ramiona przyrządu chwieją się to w prawo, to w lewo jak wskazówki
zegara, którym bawi się dziecko.
Potem,
gdy dostanie eliksir, Eliza uświadomi sobie, że Tom robił wszystko, by i ona
nie potrafiła zapanować nad swoją ciekawością. Nigdy nie było żadnego wyboru, ale
Eliza jeszcze tego nie wie. Patrzy zafascynowana i stara się zrozumieć
mechanizm, jakiemu podlegają esencje mieszające
się w kotle – oddające i zabierające elektrony, zmieniające polaryzacje,
syntetyzujące i rozszarpujące wiązania, by na koniec nie pozostawić wyboru. Spogląda na
to wszystko i wie, że te dziwne kości zostały rozrzucone po stole w niesamowicie sztucznym i
wystudiowanym geście. Oddycha się jej równie ciężko jak na początku, w głowie
trzęsie się każda myśl, nad którą próbuje się skupić troszkę dłużej… Jasny i
zrozumiały pozostaje tylko fakt, że nie ma już pytania, do kogo kości należały,
ale jak mogłyby się jej przysłużyć.
- Więc? – mężczyzna pyta cicho, wrzucając po
kolei przygotowane składniki, choć odpowiedź może być tylko jedna.
Eliza
milczy jeszcze tylko chwilę, tak dla zachowania pozorów. Jednocześnie patrzy
zazdrośnie, jak Tom miesza srebrną chochlą raz w prawo a raz w lewo.
…po jedenaste, dziecko, zaklinam cię, nigdy nie…
- Zgoda. – I zanim zmieni zdanie, dodaje: –
dlatego ja zadam pytanie jako pierwsza.
Mężczyzna
tego, o dziwo, nie komentuje. Zerka na nią przelotnie, jakby zawierali
niepisany pakt i wraca do pracy. Przez długą chwilę mamrocze prastare frazy nad
bulgoczącą wodą i nagle eliksir wrze niebezpiecznie, a piana dotyka brzegów
kotła. Eliza ma wrażenie, że patrzy na zdeformowane reumatyzmem palce
chwytające krawędź, by podciągnąć ciało leżące na dnie naczynia. Mimowolnie wzdycha.
- Panie mają pierwszeństwo – potwierdza,
odmierzając pipetą kilka kropel żółtawego płynu.
Kobieta
chrząka nieznacznie, ale nie marnuje czasu na wymyślanie pytań. Zbyt wiele z
nich tłucze się po głowie, by narzekać brak pomysłów.
- Co jest w tobie takiego strasznego, że wszyscy
odradzali mi tą współpracę?
W
odpowiedzi mężczyzna śmieje się głośno i Eliza nie może sobie przypomnieć, by
kiedykolwiek widziała go tak szczerze rozbawionego. Tom zerka na nią znad
parującego kotła, jego wizerunek faluje jak fatamorgana, ale kobieta ma
pewność, że to pobłażliwe, może nawet odrobinę czułe spojrzenie nie jest
wytworem jej wyobraźni.
- Skąd przekonanie, że nie odradzali ci jedynie
tego głupiego pomysłu?
Wsypuje
zawartość moździerza do wywaru i zaczyna energicznie mieszać zgodnie ze
wskazówkami zegara.
- Bo najgorętsze sprzeciwy pojawiały się, gdy
wymawiałam twoje nazwisko.
Śmieje
się jeszcze raz, o wiele mniej dźwięcznie i kobiecie przypomina to pomruk kota bawiącego się jedzeniem, kiedy Tom chichocze sam do siebie jak
dziecko.
- Powiesz mi? – pyta, gdy mężczyzna milczy coraz
dłużej.
- Oczywiście – mruczy, od czasu do czasu
podnosząc na nią wzrok. – Zostałem wydziedziczony. Nie chciałem się słuchać
starszych, więc nie było dla mnie miejsca w rodzinnym interesie. Nie podobała
mi się krakowska szkoła ani jej staroświeckie prawa, dlatego ojciec nie
uwzględnił mnie w testamencie. Wiesz, te wszystkie przepisy, ograniczenia,
zaostrzenia … A tak, nie masz o tym pojęcia – rzuca sarkastycznie, dodając
garść oczu żuka. – Ci wszyscy, z którymi rozmawiałaś, na pewno trzymają się
kurczowo międzynarodowych wytycznych, które niemal wszystkiego zabraniają, a
dają jedynie czyste sumienie. Tylko że nam akurat tego nie potrzeba, prawda, Elizo?
– szepcze konspiracyjnym tonem, a kobieta nie wie, czy powinna się czuć
urażona, czy zbyć to milczeniem. – Moja kolej. Twoje włosy – pyta cicho, jakby
ważył słowa na końcu języka. – Pamiętasz, dlaczego stały się siwe?
Eliza
uśmiecha się zwycięsko i zakręca na jeden z palców kosmyk włosów. Patrzy na
Toma zaczepnie, bo podoba jej się ciepło, jakie niesie ze sobą uczucie drobnego
zwycięstwa.
- Nie pamiętam.
Mężczyzna
mruży oczy i na moment przestaje mieszać w cynowym kotle. Zastyga w całkowitym
bezruchu i Eliza musi odwrócić wzrok, bo to spojrzenie wywołuje ciarki i
bardziej spina
mięśnie karku.
- Wiesz, te twoje małe kłamstewka chyba najbardziej mnie
wkurwiają – wyznaje, jednocześnie postukując palcem o trzymaną chochlę. – Nie
umiesz kłamać, całe twoje ciało nie potrafi zakamuflować ani jednej tajemnicy,
a ty, jak ślepe dziecko, brniesz dalej – stwierdza sztywno, zaciskając na
moment usta. – Przez ten krótki czas możemy się nawzajem okłamywać, albo
porozmawiać jak dorośli. Może nawet jak starzy znajomi, bo przecież nasze
rodziny znają się od pokoleń.
Eliza
pociera nerwowym gestem ramiona i stara się przyjąć dumną i nieugięta postawę.
- Powiedziałam prawdę – rzuca obrażona w jego
kierunku, na co on powraca do pracy.
– Nie pamiętam, jak to się stało. Z tamtego okresu mam tylko dziwne sny i déjà vu. Wiem, że kiedy miałam cztery lata, często odwiedzałyśmy z siostrą naszą prababcię. Podobno raz zniknęłam na kilka godzin. Wieczorem, kiedy chciano wzywać policję i przeszukać las, znaleziono mnie śpiącą na strychu. – Eliza puszcza kosmyk długich, siwych włosów. – Z takimi włosami. Kolor nigdy nie powrócił, a oprócz starczej siwizny pozostały denerwujące sny i wrażenie, że zmieniono coś bez mojej wiedzy.
– Nie pamiętam, jak to się stało. Z tamtego okresu mam tylko dziwne sny i déjà vu. Wiem, że kiedy miałam cztery lata, często odwiedzałyśmy z siostrą naszą prababcię. Podobno raz zniknęłam na kilka godzin. Wieczorem, kiedy chciano wzywać policję i przeszukać las, znaleziono mnie śpiącą na strychu. – Eliza puszcza kosmyk długich, siwych włosów. – Z takimi włosami. Kolor nigdy nie powrócił, a oprócz starczej siwizny pozostały denerwujące sny i wrażenie, że zmieniono coś bez mojej wiedzy.
Tom
kiwa głową na znak, że rozumie. Nie dopytuje o nic i Eliza czuje lekki zawód
jego brakiem dociekliwości.
Tom
sięga po szklany pojemnik. Czas na zwierzenia się kończy, dlatego kobieta pyta
dalej:
- Dlaczego moje włosy mają być zapłatą? – Przygląda się, jak mężczyzna przelewa
roztwór.
- Pamiętasz, jak tłumaczyłem, czym to wszystko
jest? – Tom wskazuje całe pomieszczenie.– Tu rozchodzi się o esencje, o ich natężenie.
W twoich włosach skumulowany jest najczystszy strach. To bardzo rzadkie, a
uwierz, niesamowicie potrzebne.
Eliza
na moment zamiera i bardziej niż dotychczas zdaje sobie sprawę, że nigdy,
przenigdy nie powinna przekraczać tej granicy, nawet by pomóc siostrze.
…po jedenaste, dziecko, zaklinam cię, nigdy nie
żyj przeszłością.
Tom
kątem oka patrzy na jej konsternację i powoli narastający bunt. W milczeniu
wciąż nalewa tą srebrną, srebrną chochlą ten zakazany, zakazany eliksir pełny
mocy, by jej ukochana, ukochana ponad
wszystko siostra w końcu zaczęła żyć i nie śmie się zaśmiać. Eliza nienawidzi Toma za to, bo niczego bardziej nie pragnie, jak
pretekstu. Wtedy przewróciłaby kocioł, roztrzaskałaby fiolkę na byle której ze
ścian i tym samym zerwałaby umowę. On jednak powoli, skrupulatnie przelewa
gęsty, fioletowy płyn do szklanego opakowania i milczy.
- Od zawsze męczą cię dwa, przeokropne słowa –
szepcze, zakręcając fiolkę. Chwyta wolną ręką laskę i podchodzi do kobiety
ostrożnie. Tom też przypomina Elizie słońce na skraju wybuchu, po którym może
zostać tylko czarna dziura. – Męczą cię w snach, w codziennych rytuałach, które
sobie narzuciłaś, by je zagłuszyć.
Podaje
jej fiolkę, a ona bierze pojemnik niemal instynktownie, wciąż patrząc w te
zielone, po raz pierwszy smutne oczy. Po chwili stwierdza, że szkło w jej ręku
jest zimne jak lód i nie zmienia temperatury w uścisku.
- Bez końca prześladuje
cię jedno i to samo pytanie: A gdyby? – szepcze,
będąc zdecydowanie zbyt blisko, ale Eliza ani drgnie.
Podaje
kobiecie do drugiej ręki kolejny przedmiot i zaciska mocno jej dłoń. Ona zerka
na ich uścisk i dostrzega skalpel, teraz bez śladów krwi. Spogląda znowu na
niego, ciekawa, czemu daje jej wybór.
- Dla kogo ten eliksir pełen strachu? – Eliza
pyta cicho, bo musi wiedzieć, kto pozna jej koszmary.
Tom
uśmiecha się do niej tak, jak potrafią tylko dzieci w sierocińcach i starcy
w poczekalniach.
w poczekalniach.
- Dla przyjaciela – odpowiada i delikatnie
popycha jej rękę w górę.
Kobieta
nie wierzy, chce mu wepchnąć ten skalpel z powrotem w dłoń. Nawet jeden mięsień
drży kierowany tym impulsem, a potem kobieta oddycha płytko i oblizuje
wyschnięte usta, bo w końcu rozumie. Owija dwoma palcami kosmyk srebrnych,
niemal babcinych włosów, wokół ostrza i naciska.
Wszystko
dzieje się w jednej sekundzie i w następnej Eliza już wsuwa swoją zapłatę i
skalpel w otwarte dłonie Toma. Oczy świecą mu się jak gwiazdy i to tylko
utwierdza Elizę w tej kolejnej, spontanicznej decyzji, wokół której później
przebuduje swoje życie. Upuszcza włosy i już chce cofnąć dłoń, kiedy mężczyzna
delikatnie chwyta ją miedzy swoje palce. W trzeciej sekundzie przyciska usta do
jej kłykci. W czwartej sekundzie wypuszcza dłoń z uścisku, a w piątej ponownie
góruje nad kobietą wzrostem.
Eliza
nie wie, jak zareagować, a Tom nie ma zamiaru się tłumaczyć. Oddala się kilka
kroków i chowa dłonie za plecami, jakby miała mu wyrwać odpowiedź razem z
zapłatą za eliksir.
- Nie powiem, że miło się współpracowało – mówi
cicho mężczyzna. – Ale oboje na pewno mamy podobne odczucia.
Eliza
ruchem głowy zgadza się z nim. Uśmiecha się z wysiłkiem i sama chowa za plecami
darowany flakonik z lekiem.
- Dziękuję za eliksir – odpowiada, przyglądając
się temu dziwnemu mężczyźnie po raz ostatni. – Nie będziesz tęsknić?
On
uśmiecha się w ten swój arogancki, złośliwy sposób. Dlatego Eliza postanawia
się nie żegnać. Skłania lekko głową na pożegnanie, zanim odwróci się w stronę
schodów.
Kiedy
wspina się w górę i wychodzi na zewnątrz, wita ją podmuch zimnego, wiosennego
powietrza. Rozgląda się po krakowskim Kazimierzu pełnym ludzi i po raz pierwszy
dzisiejszego dnia oddycha głęboko. Chowa mały, wciąż lodowaty flakonik do
wewnętrznej kieszeni kurtki i zerka przez ramię.
Na pewno się za mną stęsknisz
myśli, dołączając do grupy spacerujących turystów i po raz pierwszy od dawna
nie przeszkadza jej wiatr rozwiewający te siwe ze strachu włosy.
- Ale na pewno wrócę – postanawia na głos.
Świadomość, że decyduje się na coś, co może być ponad siły, wywołuje szum krwi
w uszach. Tak brzmi strach każdego innego
człowieka? – Bo mam do tego wszelkie prawo.
Eliza już
wie, że Tom celowo prowokuje burzę.
***
PS
Takie przygody nie kończą się bez blizn. Kiedy
wyobrażam sobie tą historię razem z jej zakończeniem, widzę uśmiechniętą parę
królewską, sprawującą dobre i sprawiedliwe rządy. Byli jak z obrazka: piękne
stroje i dostojna postawa, ale gdybyś się zwrócił uwagę na szczegóły,
dostrzegłbyś rękawiczki na rękach królowej. Niby nic, ale tak naprawdę nigdy
się z nimi nie rozstaje, a materiał sięga aż za łokcie. Potem, gdybyś tylko
chciał, zastanawiałbyś się, dlaczego je nosi. Powiem Ci więc, że skrywają one
tajemnicę. Królowa bowiem nigdy nie pozbyła się pęcherzy na rękach po upleceniu
jedenastu koszul z pokrzyw cmentarnych. Blizny i deformacje sięgają
przedramion, często ropieją, niemal zawsze swędzą, a jedynie na moment może o
nich zapomnieć. Królowa nie chce, by je oglądano. Rękawiczki zdejmuje niekiedy
przy mężu, nigdy przy dzieciach. Nikt nie wie o cenie zdjęcia klątwy. Królowa
rozumie bardziej niż inni, że ludzie boją się cierpienia i poświecenia. Nie
chce być męczennicą, ale zwycięzcą. Nie chce litości. W końcu sama chce myśleć,
że po walce dobra ze złem jest nagroda i kara dla odpowiednich stron, a nie po
trochu dla zwycięscy i przegranego.